Od Redakcji E. Caputa - Radio na 102 E. Kamiński - Koniec Swiata TSB - Arena W. Kowalewski - Legendy Literackie S. Cieński - SZPACZKA FOTOREPORTAŻE |
Stanisław Cieński SZPACZKA Wspomnienia weterana Wojny Bolszewickiej Poniższy tekst, to są wyjątki ze „Wspomnień” spisanych przez mojego ojca Stanisława Cieńskiego. Opisuje w nich udział jego i jego brata Ludomira w wojnie bolszewickiej. Służyli obaj w randze podporuczników w 6-tym pułku ułanów Kaniowskich, którym dowodził kuzyn ich ojca, Stefan Cieński. Pułk wchodził w skład VIII Dywizji, dowodzonej przez generała Krajewskiego, zresztą Czecha z armii austriackiej. Dywizja toczyła bardzo ciężkie walki z konną armią Budionnego, na terenach dawnej Małopolski Wschodniej. Za te walki, ojciec został odznaczony Krzyżem Walecznych. Tadeusz Cieński W czasie kampanii bronią Stacha były dwa pistolety i szabla kawaleryjska. Jednym pistoletem był wielki ‘Mauzer’ wielostrzałowy, z futerałem drewnianym, który mógł służyć również jako kolba, po umocowaniu na nim pistoletu, co umożliwiało dalekie strzały. Mauzer ten był przypięty do siodła i stanowił świetną broń. Strzelał z niego już to z wolnej ręki, już to jako z karabinka. Drugim pistoletem był Brauning 7 mm, który zawsze nosił przy pasie ... Dostał Stach rozkaz odszukania 36 Brygady, która znajdowała się w pewnej odległości od walki o Dubno, które generał zamierzał zdobywać jeszcze tego samego dnia. Jechał więc z ułanami w wyznaczonym kierunku, przez teren lesisty i niezamieszkały. Przejechawszy szereg kilometrów spotkałem gajowego w mundurze leśnika, Polaka, który poprowadził nas na szczyt dużego wzgórza, z którego roztaczał się rozległy widok na Dubno i daleką okolicę. Zostawiłem pluton ukryty w gęstwinie, a sam poszedłem z przewodnikiem pieszo na wierzchołek. To co ujrzałem przechodziło najśmielsze marzenia. Rzeczywiście, zobaczyłem pola, za nimi bagnistą dolinę i dalej Dubno. Ale równocześnie jak okiem sięgnąłem, na wszystkich dojazdach prowadzących do Dubna po drugiej stronie rzeki, panował ożywiony ruch wojsk bolszewickich. Dokładnie rozróżniałem artylerię i tabory, jednak wszędzie przeważały kolumny kawalerii. Powziąłem postanowienie, by za wszelką cenę odszukać pułkownika Hausnera i na to wzgórze ściągnąć jego działa. Dostawszy się na drogę z powrotem ruszyłem dalej w nadziei spotkania upragnionej brygady. Niedługo jechaliśmy w tym kierunku, kiedy za pagórkiem zobaczyłem wznoszący się kurz. Wiedziałem, że ciągnie wojsko, ale musiałem się przekonać jakie. Niebawem w promieniach słońca, zaczęły ukazywać się pierwsze oddziały, a przez szkła zobaczyłem hełmy na ich głowach. Odetchnąłem z ulgą, teraz byłem pewny, że mam przed sobą poszukiwaną brygadę, bo bolszewickie wojska nigdy hełmów nie nosiło. Od razu odnalazłem dowódcę, któremu się zameldowałem i przedstawiłem sytuację i plany generała. Zadowolony był pułkownik Hausner i także wydał zaraz rozkaz jednej baterii by ruszyła za mną na wskazane wzgórze. Nie łatwe było wywindowanie armat i wozów amunicyjnych poprzez wąskie drogi leśne na szczyt wzgórza. Było już późne popołudnie, kiedy powtórnie znaleźliśmy się na upragnionym miejscu. Chcę tu podkreślić wielką pomoc jaką mieliśmy od gajowego, który również zapalił się do tej operacji. Kiedy jednak działa stanęły na pozycji i zaczęły wstrzeliwać się w drogi zatłoczone wojskami nieprzyjacielskimi, ogarnęło mnie nieopisane uczucie tryumfu. Artyleria nie oszczędzała amunicji, widząc bezpośrednio wynik swojego ognia. Granat za granatem, szrapnel za szrapnelem, leciały na zmasowane oddziały bolszewickie. Obserwowałem to, widząc jak na dłoni działanie każdego pocisku. Nieoceniona ośmiokrotna lornetka Zeissa przybliżała mi to widowisko, a ja wciąż myślałem, że to odwet za niepowodzenie poranne. Syciłem się tym widokiem i obserwując rozbite oddziały nieprzyjacielskie uciekające w popłochu, pokazywałem moim ułanom jak to groźny wróg umyka przed polskim wojskiem. Przed wieczorem dołączyłem do naszego szwadronu i dowiedziałem się, że Dubno zostało zdobyte. Późna już była noc, kiedy w zajętym przed paru godzinami mieście układaliśmy się na spoczynek. Ciężki to był dzień, pełen emocji, wysiłków i niebezpieczeństw.” ...Następnego dnia przyszły dostawy do pułku, a wśród nich konie. Mógł więc Stach wybrać jednego dla siebie, bo dotychczas jeździł na luzaku. Po oglądnięciu innych, zatrzymał się na szpaczce, trochę nerwowej klaczy, z domieszką krwi orientalnej. „Miał to być najszczęśliwszy wybór, ulubienica moja, uratowała mi życie kilka razy. Mówiło się, że każdy człowiek ma w życiu tylko po jednej okazji by wybrać:
Jeśli instynkt zawiedzie, drugi raz los nie ponowi sposobności i trzeba się wówczas zadowolić namiastką. Zdaje się, że właśnie w tym wypadku Szpaczka była tym najlepszym koniem przeznaczonym mi przez los.”...W dwa dni później pułk miał odbić dwie wsie, zajęte przez Bolszewików. „Zostałem wezwany do stryja, który pokazał mi wieś Głowczyce odległe o jakieś 1 ½ kilometra, dając rozkaz szarży z pół szwadronem. ‘Jeżeli się uda, będziesz odznaczony, jeżeli nie wrócisz, powiem twojemu ojcu w jakich warunkach walczyłeś’. Dumny byłem z powierzenia mi tej ważnej akcji, pierwszy raz dowodziłem dwoma plutonami. Sformowałem swój oddział, kazałem nabić karabiny i z sierżantem Wójtowiczm ruszyliśmy. Dojechawszy do szczytu pagórka gdzie zostaliśmy spostrzeżeni i wzięci pod silny obstrzał, ruszyliśmy ostrym galopem drogą przed siebie. Mniej więcej w połowie drogi po lewej stronie stało parę chałup. Tu zatrzymałem oddział dla wytchnienia i z za osłony, kazałem ułanom wystrzelać całe magazynki karabinków kawaleryjskich na frontowe budynki Gołowczyc, skąd nas ostrzeliwano. Po nabiciu karabinków, ruszyliśmy pełnym galopem szarżą na wieś. To już była zaledwie chwilka, kiedy wpadliśmy do niej. Ja nie z szablą, lecz z pistoletem w ręku strzelałem do uciekających Bolszewików. W pewnym momencie zobaczyłem karabin maszynowy nastawiony na nas, kilku przy nim żołnierzy miało ręce w górę podniesione. Po paru minutach Głowczyce zostały zajęte, kilkunastu jeńców stało w osłupieniu patrząc na nas. Sierżant zebrał pół szwadron, 5 ułanów brakowało. Moja Szpaczka zdała pierwszy egzamin znakomicie, szła jak marzenie.Natychmiast wysłałem meldunek do dowódcy pułku.” ...W dwa dni później, Stach z kilkoma ułanami został wyznaczony na łącznika przy baterii artylerii polowej. Sytuacja pogarszała się stale i Bolszewicy poprzedniego dnia wyrzuceni za Ikwę, zaczęli przechodzić na drugą stronę, starając się otoczyć Dywizję. Bateria początkowo ostrzeliwała cele po przeciwnej stronie rzeki, wkrótce jednak zameldowano o pokazaniu się sotni kozackich na tyłach polskich. (Sotnią nazywano oddział Kozaków składający się ze stu jeźdźców.) Było już późne popołudnie, kiedy dały się słyszeć bliskie strzały karabinowe od południa, to jest w plecach baterii. Pogalopowałem w tym kierunku, by przekonać się naocznie, że silne oddziały kawalerii nieprzyjacielskiej znajdują się nie dalej jak 2 kilometry od stanowiska baterii. W następnej minucie byłem już przy baterii, by jej dowódcy, porucznikowi Ungerowi o tym donieść. Zaledwie miało się tyle czasu, by działa zmieniły pozycję, kiedy na pagórku odległym o 2 kilometry ukazała się jazda bolszewicka w szarży na naszą baterię. Niezapomniany miałem widok. Siedząc na Szpaczce obok stojącego porucznika, widziałem w wyciągniętym galopie szarżujących Kozaków, krzyczących rozdzierającym głosem ‘Hurra, Hurra!’ Porucznik Unger stał spokojnie z lornetką przy oczach wydając rozkazy: ‘ogień pojedynczy granaty 19, 16, 14, 10, 8’, co oznaczało odległość w setkach metrów. Pociski padały w sam środek szarżujących, lub przed ich linią, wyrzucając wysoko w powietrze fontanny żółtej ziemi. Spokój dowódcy i obsługi dział wzbudzał podziw. A kiedy mimo strat, Kozacy zbliżyli się na tyle, że widać było wyraźnie pojedynczych jeźdźców i zaciśnięte w rękach szable, usłyszałem rozkaz ‘kartacze’. Wtedy to z luf dział bluznął ogień na bliskie już zwycięstwa watahy kozackie. Odjąłem szkła od oczu i patrzyłem co najbliższe sekundy przyniosą. Wyciągnąłem mój Mauzer gotowy do strzału. Nie wytrzymały jednak nerwy szarżujących, choć już tylko sekundy dzieliły ich od zwycięstwa. Szeregi ich zatrzymały się, zakotłowały i zaczęła się ucieczka w rozsypce. Każdy ratował się jak mógł. Do tej chwili zmasowane w ataku konie rozbiegły się na wszystkie strony, a porucznik dalej nie odejmując szkieł od oczu dawał komendy: ‘granaty 8, 10, 12’ i tak, aż do chwili, kiedy nieprzyjacielscy jeźdźcy zniknęli za pagórkiem. Zeskoczyłem z konia i z porucznikiem bez powiedzenia słowa uścisnęliśmy sobie ręce. Rozumieliśmy co każdy z nas przeżywał przed chwilą. Obsługa dział także dawała upust swojej radości. Z moimi ułanami podjechałem oglądnąć pole szarży bolszewickiej, poszarpane lejami granatów, zasłane trupami Kozaków i koni, jak również sporą ilością rannych.” W trzy tygodnie później, porucznik Unger został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Ta bitwa pod Horupaniem jest wymieniona na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie (ciąg dalszy w następnych numerach Stron) |