nr. 47
VICTORIA, BC, listopad 2013
NavBar

INFORMACJE 
LOKALNE
ważne adresy i kontakty

NADCHODZĄCE IMPREZY
I WYDARZENIA

Konsulat RP
w Vancouver
przenosi się

Euro-Dance
Party
Dom Polski
30 listopada

Wigilijny
Opłatek
Dom Polski
8 grudnia


ARTYKUŁY

Od Redakcji

Ania Stefek -
Paderewski

jak fortepian wspomagał
odzyskanie niepodległości

Magdalena Hen -
Wytłumacz się Tato

rozmowa z pisarzem

Tomasz Włodek -
Masada

główny zabytek Izraela

Tadeusz Gierymski -
O tym nie mozna
ani mówić ani
milczeć
o poetce Łazowertównie

Muzealna Herbata
w RBCM

Polsko-Kanadyjskie
przepisy podatkowe

zasady

Rozmaitości


Indeks autorów

Tadeusz Gierymski

O tym nie można ani mówić ani milczeć


Fragment muru małego getta przy ulicy Siennej.(Internet)

Jestem zamkniętym pokojem -
Jestem muchą zastygłą w bursztynie -
Wszystko, co w mych wierszach mną jest,
razem ze mną zgaśnie i minie.

Tak napisała o sobie w "Zamkniętym pokoju", jej pierwszym tomiku liryków wydanym w 1930 roku, Henryka Łazowertówna, młodziutka, dwudziestoletnia wtedy poetka. Drugi tomik, "Imiona świata," ukazał się w 1934 roku. Oba mają silne, osobiste zabarwienie emocjonalne. Dobrzy znajomi i przyjaciele wspominają ją ciepło, z uznaniem i z żalem. Bo zaledwie zdążyła rozwinąć do lotu skrzydła, została zamordowana, nie wiemy nawet dokładnie, kiedy. I na niedobry czas, na czas pogardy, przypadły młodzieńcze lata tej warszawianki. Jako wolna słuchaczka filologii polskiej i romańskiej na Uniwersytecie Warszawskim odczuła wrogość młodzieży prawicowej. Opowiedziała Edwardowi Kozikowskiemu jak ją ogarnął strach, gdy dochodząc do bramy uniwersytetu, widziała jak oenerowcy z pałkami i kastetami bili studenta o wybitnie semickich rysach. Wahała się, czy dalej iść, czy zawrócić. Przemogła lęk. „Choćby mieli mnie nawet zabić, nie cofnę się” powiedziała. Przeszła nie zatrzymywana. A o winie, jaką mogła czuć, wiedzą tylko ci, którzy podobnie bezradni jak ona, lub słabi, jak większość z nas, przeszli kiedyś mimo potrzebującego pomocy człowieka.

Zapowiadała się świetnie jako poetka i już chyba w 1929 albo 1930 roku uzyskała pierwszą nagrodę Koła Polonistów Uniwersytetu Warszawskiego za wiersz "Stara Panna". Jest on dobrym przykładem liryzmu, prostoty, bezpośredniości i kobiecości cechujących jej wiersze. Przytoczę go w całości, bo są w nim ważne akcenty dla zrozumienia jej osobowości i poezji.

Stara Panna

Nie jest podobna do tych,
które zwykliśmy przedrzeźniać i wyśmiewać;
nie nosi wykrzywionych pantofli
ani płaskich, staromodnych kapeluszy...

Wieczorem, gdy mrok siny
w serca ludzkie melancholię wlewa,
nie szuka w pożółkłych listach
śladów dawno uwiędłych wzruszeń.

Stare listy po prostu pali -
bo i po co minione wspominać?
Przecież życie - chociaż coraz inne -
jest tak samo zawsze nieciekawe...

Dni, jak czarne szeregi literek
na wzorowej Underwooda maszynie,
równomiernie los jej wystukuje
ręką pełną obojętnej wprawy.

W teatrze, kiedy słowa miłości
ze sceny padają jak bukiety,
gdy bohater całuje kochankę,
a pól sali od klasków się trzęsie,

ona nawet zazdrościć nie umie,
nic w jej sercu nie wola: „Niestety!” -
żaden żal pod powieka nie piecze,
żadna łza nie zawiśnie na rzęsie.

Jedną tylko, inną zna miłość -
bezimienną jak zgubione smutki,
jedną gorycz krwawiącą i cierpką,
jak agrestu owoc niedojrzały:

Co niedziela w słoneczne południe
musi pić ja w miejskim ogródku -
pośród matek schylonych nad wózkami,
pośród dzieci różowych i białych...

Dziwnie bolą tych głosów dzwoneczki,
więc z ogrodu pospiesznie uchodzi -
słońce w twarz ją złotą rózgą uderza,
czarnym cieniem krzyżuje na ścieżkach.

Potem w domu długo bez potrzeby
szuka czegoś w pustej komodzie,
tam gdzie leży zapomniana pamiątka -
stara lalka, z lat dziecinnych „córeczka”...

A o zmierzchu zawoła na górę
czteroletnią Manke od stróża.
Pcha łakocie w rozdziawioną buzią,
słucha śmiechu i od łez się dusi...

Brudne rączki na swej szyi zaplata
i klęknąwszy u koślawych nóżek
szepce prośbę nieśmiała: „No, powiedz,
powiedz na mnie chociaż raz: Mamusiu!”

Znajomi i przyjaciele opisywali Łazowertównę jako uosobienie kobiecości. Była nie piękna, ale urocza i wdzięczna, prosta i naturalna w obejściu. Mieszkała z matką przy ul. Siennej; jej pokój był wypełniony już raczej niemodnymi cackami i bibelocikami, a idąc na przyjęcia obwieszała się pożyczoną od matki biżuterią, bo jak mówiła: „Nie mogę iść gola!” Kochała książki, kupowała je kosztem poważnego uszczerbku w jej skromnym budżecie. Nie chciała pożyczać z bibliotek, bo i na nowości czekać trzeba było, a co ważniejsze, jak wyjaśniała:

„Gdy zaczynam czytać książkę, to nie odrywam się od niej, póki jej nie skończę. Czytam wiec i wtedy, gdy jem, i gdy leżę w łóżku. Książka cały czas jest ze mną, nie odstępuję jej ani na krok, a to jest możliwe jedynie wówczas, kiedy książka nie ma wyglądu wzbudzającego odrazę.”

Wolała czytać nietkniętą przez nikogo książkę, rozcinać nowe kartki, cieszyć się swoistym zapachem farby drukarskiej.
Stypendium z Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego umożliwiło jej i jej matce wyjazd do Francji. W Grenoble na uniwersytecie odbyła kurs języka i literatury francuskiej. Był to chyba jedyny jej wyjazd za granicę, ważny dla niej okres, pełen niezapomnianych przeżyć i wspomnień. Poświęciła mu cykl wierszy, pierwszym z których jest Powrót.

Kiedyś, gdy ci obrzydnie tapet twych znajomy deseń,
blade ryciny twarzy w starych ramkach - zżółkłych uśmiechach,
w jakiś ranek wiosenny gniewnie się podniesiesz
i zapragniesz jednego: JECHAC!

Na granicznej stacyjce, za ostatnim domostwem białym
wierne ścieżki utkną zmęczone i już żadna wzdłuż szyn nie pogoni.
Spojrzysz tylko raz jeden za siebie i wszystko, co w mgle zostało,
dalekości firanką przesłonisz...
(... )

Po miasteczkach słonecznych pod murami w dzikim winie pochodzisz
I z uliczną piosenką łobuzerską się zbratasz...
W jakiej małej tawernie, która wyda ci się sercem świata,
słowo „aimer” od słowa „kochać” zabrzmi słodziej.

Aż kiedyś ktoś na żarty polskim cię nazwie imieniem
(obce usta do trudnego dźwięku nieporadnie, śmiesznie ułoży... )
I wtedy nagle: zdziwienie.
I wtedy się czegoś zatrwożysz.

Coś zawoła na ciebie z daleka, twarz znajoma w nocy się przyśni,
jakieś książki się oczom przypomną, jak druhowie wzgardzeni a wierni...
I pomyślisz sobie: „Już październik... „
„I w Łazienkach liście lecą... „ - pomyślisz.

I rozpoczniesz na zszarzałe, nieskończone nici wieczorów
perełkami nawlekać tęsknotę -
aż uleczy cię błysk semaforów
i gwizd ostry - melodia POWROTU.

Łatwo jest w nim widzieć przywiązanie, tęsknotę i miłość do ziemi ojczystej, do języka rodzimego. A w Polsce wracała często do wspomnień o okresie zagranicznym; jak dla innych literatów, np. dla młodego Miłosza, Francja była i dla niej Ziemią Obiecaną.

Noc nad jeziorem Bourget

Zabłąkanym w obcym miesicie podróżnym jakby w jakiejś cudownej przygodzie
dzień się pisał listem miłosnym - teraz pieczęć go zamyka wieczoru:
zielonawa, stygnąca woń mokro szepce o pobliskiej wodzie, ale uliczki wiodą prosto ku jezioru.

Ciepłe skrzydła ma cisza wieczorna...W skrzydłach ciszy jesteśmy sami:
kochankowie z staroświeckiej powieści - poetyczni, trochę smutni i młodzi...
Widzisz? - Gwiazdy nad woda rozmawiają z podwodnymi gwiazdami.
Słyszysz? - Fala przy brzegu miękko pluszcze o dno starej łodzi.

Ten wieczór układa się w wiersze - w romantyczny księżycowy poemat:
fala rytmu użycza słowom i z oczami rymują się oczy...
Ta chwila jest jak ważka błękitna - chwyć ją, uwięź, rękami obiema!
Ta chwila jest jak ważka płochliwa - ponad nami nie złowiona trzepocze...

Pod palcami - czy to trzciny oślizgłe, czy to twoje zziębnięte dłonie?
Poprzez palce - czy to woda jeziora, czy to młodość nieuchwytnie przecieka?
Czemuż leżysz tak płasko na fali, czarnym cieniem bezszelestnie toniesz?!
- Od mojego do twojego cienia droga trudna, droga daleka - -

Wiatr na wodzie cienie poszarpał...Chmura gwiazdy na niebie zgasiła...

Wiatr słowa roztarł w powietrzu...Ciemność chłonie nasze spojrzenia...
- To nic...To tylko deszcz - Czego drżysz, czego lękasz się, miła?
- To nic...To tylko Czas - To się „dziś” we „wczoraj” zamienia...

Chwila była jak ważka błękitna...Chwila była - chwili nie ma - dlaczego?!

(Zasłuchani w przemijanie milczymy, szorstką ciszą spowici jak kirem... )
Na fali - czy to głos tak wiecznie ku nowym popychani brzegom|...
szepce cień Lamartine’a cieniowi Elwiry.

Łazowertówna współpracowała między innymi z pismami Droga i Plon, zbliżona była do grupy Skamandra okazała się być sumienną i cenioną współpracowniczką Związku Literatów, którego sekretarzowi, Edwardowi Kozikowskiemu, po pewnym wieczorze dyskusyjnym ofiarowała pomoc w organizowaniu dyskusji i innych imprez. Jej krótkie, jednoroczne członkostwo w Polskiej Asocjacji Pisarzy Proletariackich uważane jest za nominalne, a zapis sam za uległość namowom kolegów.

Wrzesień 1939 to tragiczna data dla Polski, a szczególna tragedia dla jej żydowskich obywateli. W Jom Kippur - Sądny Dzień – Gubernator Frank ogłosił przez szczekaczki i w szmatławcu zarządzenie o ustanowieniu trzech odrębnych dzielnic mieszkalnych w Warszawie: niemieckiej, żydowskiej i polskiej. Po utworzeniu getta ulica Sienna znalazła się w tzw. małym getcie, zamieszkiwanym w dużej mierze przez inteligencję, gdzie warunki były lepsze niż w dużym getcie. Tam na początku był też sierociniec Korczaka. Łazowertówna zaczęła współpracować z Centosem, organizacją żydowską opiekującą się z ramienia gminy żydowskiej dziećmi, pisała sprawozdania, napisała przejmujące dzieje jednej przesiedlanej rodziny żydowskiej. Została zwerbowana do współpracy z Oneg Szabat, ośrodkiem archiwalno-dokumentacyjnym historyka Emmanuela Ringelbluma, który kilkakrotnie wspomina ją w swojej kronice getta warszawskiego:

„Łazowertówna aktywnie współpracowała z Archiwum Getta - „Oneg Szabat”. Napisała szereg prac. W konkursie, rozpisanym przez „Oneg Szabat” wśród wąskiego kręgu przyjaciół i współpracowników, zdobyła - wyżej wspomnianą monografią - jedną z pierwszych nagród. (...)

Działacz, społecznik widzi stale liczbę, masę. Nawet, kiedy przychodzi do punktu dla uchodźców, nie widzi on jednostki, lecz ogół. Henryka Łazowertówna odsłoniła działaczom społecznym w Warszawie straszliwą tragedię każdego z oddzielna spośród stutysięcznej masy uchodźców.
Łazowertówna nie pozowała na bohaterkę, chciała przeżyć. Starała się o pomoc. Po latach ze smętkiem wspomina o tym Edward Kozikowski:
W lutym lub marcu 1940 r. do jego mieszkania na Czerniakowskiej przyszli starsi państwo, którzy okazali się być rodzicami Romana Brandstaettera (polski pisarz, poeta, dramaturg i tłumacz). Obiegały miasto pogłoski o założeniu getta, przyszli do niego po radę, co czynić. W najśmielszych, najgorszych nawet domysłach nie przypuszczał wtedy, że dojdzie do zorganizowanej akcji niszczenia całego narodu żydowskiego. Nie umiałem im nic powiedzieć i uchyliłem się od udzielenia jakiejś doraźnej rady. Odeszli ode mnie zawiedzeni - pisał.

Po kilku tygodniach znów przyszedł do niego sam ojciec Brandstaettera. Widział się z Łazowertówną i ta skłoniła go do ponownego przyjścia z pytaniem, czy nie mógłby jej pomóc urządzić się w Krakowie, gdzie nie była znana. Kozikowski pisał, że nie miał ani środków, ani znajomości koniecznych do przeniesienia jej do Krakowa, i że sam już wtedy ukrywał jedną Żydówkę. Nie zaproponował, więc ukrycia Łazowertówny u siebie i nawet nie mógł powodu wyjaśnić.

Musiałem taki fakt trzymać w tajemnicy i zapewne – pisał - Łazowertówna, usłyszawszy wymijającą odpowiedź, jakiej jej udzieliłem za pośrednictwem Brandstaettera, nabrała o mnie niezbyt dobrego mniemania.
A tylko dwa lata temu, dziękując jej za pomoc w sprawach związkowych, gdy był we Florencji, ofiarował jej wiązankę herbacianych róż, na co ona z melancholią w oczach zauważyła, że od kwiatów się zaczyna i może pomyśleć sobie, że on się w niej kocha...”Padliśmy sobie w objęcia” - pisze Kozikowski, gdy ją bez wahania zapytałem - „A choćby nawet tak było, to czy może pani mnie winić za to?”

Cierpki jest komentarz Ringelbluma:
Łazowertówna chorowała na płuca, lecz bez większej gotówki, bez jakichś dziesięciu tysięcy złotych, nie było co marzyć o stronie aryjskiej. (...) Miała wielu przyjaciół Polaków, urządzono jej przecież niejeden wieczór autorski, była członkiem Związku Literatów Polskich, mimo to nie znalazł się nikt, kto by ją uratował.

Lesław Bartelski twierdzi, że mogła się uratować sama, ale nie chciała opuścić matki. Nie ustalono na pewno, kiedy obie zginęły. Wydaje się, że jak wielu innych nieszczęsnych spędzono je w sierpniu 1942 roku na Umschlagplatz. Tam Niemcy ładowali ludzi z getta do wagonów na wywóz, tam odgrywały się dantejskie sceny. Marysia Eisenstadt, która piękny miała głos, rozdzielona od ojca, kierownika chóru w synagodze, opierała się Niemcom i została zastrzelona na miejscu. Aron Gawze, jeden z założycieli dziennika "Hajnt", odebrał sobie tam życie. Samobójstwo zamiast poddania się wywiezieniu nie było rzadkością; wyrwanie kogoś z Umschlagplatzu bylo rzadkie. Henrykę Wandę Łazertównę i jej matkę najprawdopodobniej zamordowali Niemcy w Treblince.

Smutny jest jej wiersz napisany kilka lat przed gehenną Zagłady, profetyczny, jak gdyby pisany był o niej i o nas, o naszym żydowsko-polskim losie.

Nasza pódroż

Odjeżdżamy we wspólną podroż,
odjeżdżamy razem - zmęczeni -
od dni naszych, w niepokój szczodrych,
od snów ciężkich jak wory kamieni.

Czworgiem oczu wpatrzeni w ciemność,
trwamy - głowa przy głowie - w oknie;
pociąg noc nam wystukuje bezsenna,
jedna noc - i podwójna samotność.

Przyjeżdżamy do jednego domu
(wszystkie ściany nas pchają ku sobie…)
Wychodzimy - dwa cienie żałobne -
błądzić razem po ścieżkach znajomych.

Pod zastygłą, puszystą wełną,
pod tym samym milczącym śniegiem
szukamy - każde z oddzielna -
startych śladów dnia wczorajszego.

Kręgiem gór zamknięci dokoła,
jednym niebem nakryci jak dachem,
nie umiemy na siebie zawołać,
nie umiemy razem zapłakać...

Wieczór kroki na śniegu nam plącze,
chłód nam palce zziębnięte przeplata... -
Ciągle razem i cięgle w rozłące
odchodzimy i wracamy do świata.

Do snów ciężkich jak wory kamieni,
do tęsknoty, z której nic nie uleczy,
powracamy razem - zmęczeni,
powracamy razem - dalecy.



Tekst po raz pierwszy ukazał się w dwutygodniku internetowym „Spojrzenia” w 1998 roku.

..

  Następny artykuł:

Napisz do Redakcji