nr. 43
VICTORIA, BC, kwiecień 2013
NavBar

INFORMACJE 
LOKALNE
ważne adresy i kontakty

NADCHODZĄCE IMPREZY
I WYDARZENIA

Akademia 3-maja
Dom Polski
5 maja



ARTYKUŁY

Od Redakcji


Władysław Widział
Katastrofa

3-cia rocznica

Powstanie bez szans
70-ta rocznica

Ewa Korzeniowska -
Poetycki dwugłos

Andrzej Busza i
Bogdan Czaykowski

Ewa Korzeniwska -
Blask życia

obrazy Joanny Milewicz

Bożena Ulewicz -
Obwód Kaliningradzki

strefa bardzo specjalna

Kostek Malczyk -
Jak Józjik Stefcy

gadka poleszucko-wileńska

Hieronim Nabiał-
Ser

z wykopalisk


Walter Mazur
Nowy Zarząd

Domu Polskiego

Rozmaitości


Indeks autorów

Kostek Malczyk


JAK JÓZJIK MAŁO CO ŻYCJA STEFCY NIE ZMARNOWAŁ
(Gadka poleszucko-wileńska)



(Żeby skandalu międzynarodowego nie wywołać, przeprasza się na zapas i Białorusinów i Litwinów na wypadek, jakby roszczenia terytorialno-językowe komuś się tutaj przywidziały).



Zaraz po Wielkanocy to było, pamiętam, jak Józjik Skobiejko na gumno do nas zaszedł. My z tatem akuratnie żerdku przycjinali z chwojaczka. Tego samego, co gajowy Kaszuba za butylku samogonu nam w Wielki Piątek sprzedał. Józjik, na przyzbi przysjadszy, gazietku i tabaku wycjagnął, skręta sprawnego naszykował i przykurzywszy zapytał sje tata:

- A wasz Jaśko to wiela lat bedzje miał?

Jaśko to ja jakby. Nu to tato popatrzyli na mnie i mówią:

- Macji pewno lepij wie, ale mnie sje zdaje, co Jaśkowi ze trzydzjeścje czy więcy bedzje.

- Taż to samo i moja baba gada - co powiedzjawszy Józjik z przyzby sje podniósł. - Na żeniaczku Jaskowi już czas, ot co. I po to ja zaszedł do was, żeby my pobalakali o tym. Dawajcje tut usjadzjem, coby Jaśko wszystkiego nie słyszał.

Tato z Józjikiem usjedli na drugim końcu przyzby, ale ja i tak słyszał, co oni balakali.

Nu to Józjik stał mówić, co jego babie przypomniało sje, że jak oni sje żenili dzjewięć lat temu nazad, to w weselu była taka Stefka z Moścjichi zza Kruhlan.

- Stefka pewno panna i po dzjeń dzjisjejszy jest - gadał Józjik. - Nu bo już wtenczas na weselu tyle aby powodzenia miała, co pan młody, ja sam znaczy sje, dwa razy musji z nią zatancował z grzecznoścji. Nu i teraz my z babą pomyśleli, co Stefka akuratnie w Jaśkowych lecjech jest i czy, krótko mówiwszy, nie popróbować ich sparować przed sjanowaniem jeszcze.

Józjik balakal potym i z mamą tyż. I to mama powiedzjeli na koniec:

- Marnować my czasu nie bedzjem więcy. Subota pozajutro, szykuj sje Józjik, a i ty Jaśku tyż, i idzcje u swaty.

* * *


W subotu gotowe my do drogi byli zaraz jak poludzjeń zjedli. Pieszko nam iść trzeba było, bo nasza kobyła źrebiatko akuratnie miała, a Józjikowy ogier w domu znowu mocno potrzebny był. Nu bo klaczy ludzji przyprowadzali do niego dzjeń dzjeński i ogier swoje swaty i żeniaczku na miejscu miał, jak to tato powiedzjeli. Mama tylko czemuś zaczyrwienili sje, jak to usłyszeli i zamarmutali do tata:

- Stary durak, ni lachandzji, swaty ta tobie ni szutki jakie.

Do Moscjichi daleko tak nie było, ot może z piętnaścje wiorst najwięcy, ale już dobrze przycjemniło sje, jak my na miejsce dotlukli sje. W chacji Stefki sje już nie swieciło, całkiem jakby spali wszyscy. Jak Józjik do sjeni łamotać stał, to po niezadługim czasji tato Stefki wstali i w kalisonach do nas wyszli.

Nie tak szybko poznali Józjika, a mnie to całkiem nie znali. Pomału, pomału jakoś dorozumieli sje, kto my takie i po co przyszli. Bo Józjik jeszcze przez próg stał mówić, że Jaśko, niby ja znaczy sje, jedynak u backów jest, gospodarku mają na cału gminu, chatu przed tą Wielkanocą akuratnie blachą pokryli.

- Durne ludzji czasem myślą, a i gadać gadaja, co z jedynaka ni pies ni sabaka - nie przestawał mówić Jozjik. - Nu ale Jaśko to ni taki, to ja wam tut od razu cału prawdu wyjawia. A jakby tam co troszku i ni rychtyk z Jaśkiem było, to ja wam tyle powiem: u nich jeszcze familija w Amerycy jest, jakże by nie. I dularów, ni bieduj, podsylają, czy to na blachu czy...

Józjik chcjał więcy jeszcze mówić tatowi Stefki, ale oni przeszkodzjili jemu:

- Paczekaj, paczekaj ty Józjik. Ta ty balakasz co wy jakby, nu, u swaty da Stefki przyszli? Taż, Józjik, nasza Stefka żeniata. Na ostatniu Wielkanoc my ją ażenili, ale ażenili!

* * *


Jak my to z Józjikiem usłyszeli, tak od razu, choć cjemno było, to popatrzyli na sjebie. Ja zaraz dodumał sje, co Józjik bardzo zły sje robi, bo on nie głośno zaklął:

- A cje kaczki.

A tak najwięcy Józjik klnie, i to nie glośno, jak go na ten przykład baba w nerwacju wpędzji. Zaklął on jeszcze raz: `a żeby cje kaczki’, potym podumał minutku i zapytał sje, ot tak żeby powiedzjeć co ni bądź:

- Ta i z kim wy Stefku ażenili?

- A wdowiec sje jej trafił, Józjik, ad Haradnianow ni tak daleko pachodzji - powiedzjeli tato Stefki.

- Dobry człowiek z niego, pracawity. U lecjech paważniejszych niż Stefka on jest, nu i dzjecji pięcjoro podchowanych, ta tyż pieszko ni chodzji.

Józjik to usłyszawszy niczego więcej nie powiedzjał, a i ja bał sje odzywać, bo mama mnie przykazali, co w sprawach żeniaczki, to lepiej jak swat wszystko gada. A chcjał ja już dobawić, ze ogier Józjikowy i swaty i żeniaczku na miejscu miał. I to temu my jego do Stefki nie cjągneli i pieszko we dwu tylko przyszli. Posłuchał sje ja jednak mamy i na swata, Józjika znaczy sje, zdał całkiem, niczego nie powiedzjawszy. A on dopiero po chwilency jakiejś niby to do mnie tak sje odezwał:

- Nu, Jaśku, na nic nasza droga, wracać do domu nam potrzeba.

Tato Stefki odezwali sje wtedy:

- Ta i jakże wam cjemnicą taką wracać? Przenacujcje u nas i ranieńko sobie pajdzjecje. A u sdadoli u nas i miejsca dosyć jest i cjeknąć ni cjeknie.

Próbowali my jeszcze dzjekować, wykręcać sje niby, ale na koniec, wzjawszy baterejku od tata Stefki, poszli do stodoły. Nu bo i prawdzjiwie, czego po cjemnicy wracać, nidzjela i tak i tak jutro.

Weszli my do stodoły, Józjik baterejku zaświecjiwszy i wtenczas ostolopieli: na belcy nad tokiem powieszony wisjał!

Józjik nie tak długo spolochany stał. Wycjagnął szybko nożyk, mnie kazał baterejku swiecjic i skoczył wierowku przecjinać. Odcjęty powieszony powalił sje zaraz na tok i jak Jozjik jemu to ręku poruszył, to drugu, to po mordzji dał troszku, tak zaraz my i zobaczyli, co on drygać poczyna.

- Nic tylko pewno żyć będzje - powiedzjał Józjik. - Trzeba nam szybko na posterunek meldować co i jak.

* * *


Po drodzy na posterunek, choć pędem my lecjeli, Jozjik tłumaczyć mnie stał, że on już i wcześniej słyszał o takich niszczęścjach. Ludzji ostatnio wieszają sje, mówił, bo wyżyć ni jak ni dają rady. Nu bo robią tylko i robią, a połzy z tego nijakiej nie widno. Najwięcy przez to tak sje porobiło, przekładał mnie Józjik, co polityka całkiem zdurniała w ostatnich lecjech.

- Nie tak dawno temu nazad, wszystkie ludzji żyli równo i nawet zanadto sje nie narobili przy robocji - sapał Józjik, biegnąwszy. - A te już, co na kazjonnej posadzji byli, to całkiem rzadko palcem o palec trącjili.
Nu a teraz, Jaśku, choćby ty i na smierc sje zarobił, to i tak dulku z tego bedzjesz miał. Bo to tak teraz jest: albo żytka czy nawet i żywinki żadnej sprzedać nie ma komu, albo tyż zapłacą tobie za nich tyle, co kot napłakał. A jeszcze drugim to oszusty różne, czy to domowego chowu czy i zagraniczne czasami, bulwu czy co drugiego zakontraktują jakby na eksport, a jakże. Ale jak do zapłacenia przychodzji sje, to nie dadzą tobie ani grosza ani dulara. I temu ludzji wieszają sje z tej biedy i z tej niesprawiedliwoścji.

Tak gadawszy z Józjikiem, na koniec dolecjeli my do posterunku.

Posterunkowy - teraz sje mówi pan policjant, choć to ten samiutki glina, jak to młode nazywają, co i przedtym był - spal na ławcy, niby to i bez munduru, ale w czapcy.

- To żeby pokazać sje, co on na slużbi niby jest - po cjichu przetłumaczył dla mnie Józjik, zaczym stał go budzjic.

- Czapka u niego, tak jak potrzeba, z orzełkiem w koroni. Czterdzjescje lat korona z orzełka zdarta była bez daj racji, a teraz na powrot moda na nią została sprawiedliwie przywrocona. I to ta korona pocjeszają sje najwięcy ludzji, ot żeby tylko dumki o wieszaniu sje od sjebie odpedzjić.

* * *


Zaczym sje pan posterunkowy rozbudzjił, trzy razy musjał Józjik jemu mowić o tym powieszonym.

- Znaczy sje, mówicje, wy powieszonego odcięli w stodoli - doduma sje na koniec. - A czy wy paragraf dwadzjesty trzecji znacje?

- Nie znamy, panie posterunkowy - odpowiedzjał Józjik, za siebie i za mnie jakby.
Pan posterunkowy natenczas usjadł proścjej i grubym głosem odzywa sje do nas:

- Paragraf dwadziesty trzecji taki jest: jeśli ty znajdziesz powieszonego, pierwszym twoim nakazem jest zameldować o tym na posterunek. A wy co zrobili najsamprzod?

- My odcjeli powieszonego - poszkodował sje Józjik.

* * *


Nu i w tej samej minucji lecjeli my z powrotem do stodoły.

Zalatujem my tam, patrzym, a powieszony już na toku sobie sjedzi i lulku nawet, łachmyta, kurzy. Józjik od razu od proga grubym głosem do niego sje odzywa:

- Czy ty paragraf dwadzjesty trzecji to znasz?

Powieszony głowa pokręcjił, nie zna paragrafu, znaczy sje, tuman jedyn.

- Nu to nazad na belku! - zakomenderował Józjik.

Zawiesjili my powieszonego z powrotem na belcy, pędem wrócjili na posterunek i, zmachawszy sje mocno, usjedli.

Nu i tak do dzjiś sjedzjim.

* * *


Józjik teraz czasami, spotkawszy mnie na apeli czy spacerzy, pokręcji tylko głową i mówi:

- Patrzaj ty, Jaśku, patrzaj. Ja mało co życja Stefcy ni zmarnował. Z więzjennikiem ja ją chcjał ożenić, a żeby to kaczki.

I zły sje musji za każdym razem Józjik robić, jeśli tak znowu przeklinać poczyna.

  Następny artykuł:

Napisz do Redakcji