nr. 38
VICTORIA, BC, wrzesień 2012
NavBar

INFORMACJE 
LOKALNE
ważne adresy i kontakty

NADCHODZĄCE IMPREZY
I WYDARZENIA


Zabawa Halloween
27 pażdziernika


ARTYKUŁY

Jeszcze tu
zawiśnie polska flaga-

wywiad z dyrektorem
Królewskiego Muzeum BC

Jan Antoszkiewicz -
Malowidła Dory Hary


Edward Kamiński -
Nie oddamy nawet guzika

wspomnienie roku 1939

Bożenai Ulewicz -
Ostantia mazurska wieś

reportaż z Mazur

Ludwik Wilczyński -
Polacy na szczytach

recenzja książki

Magdalena Hen-
Pociąg do Nollywood

Afrykańska kinematografia

Rozmaitości


Indeks autorów

Tekst Bożena Ulewicz, foto Andrzej Ulewicz

Ostatnia mazurska wieś



W Klonie prawdziwych klonów niewiele. Owszem są jesiony, dęby, brzozy i kasztany. Wypatrzyłam dwa klony. W środku wsi jesion sędziwy przywarł do ziemi korzeniami przypominającymi sękate lwie łapy. Po prawej, za polem kukurydzy - kościół neogotycki. Z lewej, na łące pasą się gęsi, a dalej, w zacisznym gaiku zaległo stado dorodnych, sennych krów, jak z obrazów Alberta Cuypa – holenderskiego malarza z XVII wieku, zakochanego w sielskim pejzażu i zafascynowanego krowią urodą. Może lubił mleko…

Wieś leży na terenie gminy Rozogi, na pograniczu mazursko-kurpiowskim, dawniej polsko-wschodniopruskim - jednej z najstarszych naszych granic, która niegdyś rozgraniczała żywioł staropruski od słowiańskiego, potem państwo zakonu krzyżackiego od księstwa mazowieckiego, następnie Prusy Książęce od Korony, później dwa imperia zaborców, wreszcie III Rzeszę od II RP. Dopiero powojenna rzeczywistość scaliła te regiony w jeden organizm państwowy. Jedyne różnice jakie się dzisiaj odczuwa, to te między zasiedziałymi Kurpiami i przybyszami zewsząd, którzy osiedli na Mazurach. Ci ostatni wypisują gdzie popadnie: „Witaj Kurpiu na Mazurach, ot tak, żeby Kurp nie miał żadnych wątpliwości.

Klon, choć sąsiaduje z kurpiowskimi gminami – Łysem i Myszyńcem, to jeszcze Mazury. Powstałą w pierwszej połowie XVII wieku wieś zaludnili Polacy licznie przybyli z Rzeczypospolitej. Rozwijała się i bogaciła. W roku 1782 było tu 60 dymów, czyli gospodarstw. W niespełna sto lat później – 128. Po powstaniu styczniowym w Klonie schroniło się sporo polskich powstańców. Część z nich pożeniła się z Klonowiankami i osiadła w tej wsi, lub w najbliższej okolicy. Tradycje polskie i patriotyczne były tu na tyle silne, że w okresie nasilonej germanizacji miejscowość poddawana była ostrym antypolskim atakom. A i tak we wsi przeważał żywioł polski. Pod koniec XIX wieku na 145 dzieci z Klonu chodzących do szkoły wszystkie były narodowości polskiej. Tutejsza szkoła była jedną z nielicznych szkół katolickich. W całym rejonie, w skład którego wchodziła, na 69 szkół, aż 64 były ewangelickie.
Do mazurskiego Klonu przyjeżdża się, aby nacieszyć oko piękną drewnianą architekturą. Dla turystów te osobliwości mazurskiego budownictwa ludowego są najważniejsze, choć dla miejscowych z pewnością więcej radości przysparza fakt, że wreszcie do wsi parę lat temu dotarł pierwszy wodociąg. W niepamięć odchodzą studnie, w tych okolicach widoczne jeszcze w postaci prastarego żurawia. Chałupy w Klonie wiekowe. Każda z nich liczy sobie ze 100 lat z okładem. Ostatni wielki pożar strawił wiele domów w roku 1893. Był też wcześniejszy. W czerwcu 1826 roku pożar zniszczył wieś niemal w całości. Ofiarą czerwonego kura padły 53 domy i kilkadziesiąt obiektów gospodarczych – stodoły, stajnie, obory. Zawsze coś się uchowało z pożaru, może dzięki cudownemu ciastu i wodzie, wedle miejscowego zwyczaju, poświęconych w dzień św. Agaty. Nie bez przyczyny mawiano, że „jak się pali, to się ciśnie w ogień, to dalej nie pójdzie. Opowiadano nawet o pewnej ubogiej Klonowiance, której po pożarze wsi: „w środusku ta biała chałupka sama jedna ostała tej bziednej kobiety, bo ona wrzuciła tego chleba i tej wódki do chałupy.
Wieś ucierpiała także na samym początku I wojny światowej, podczas kampanii rosyjskiej. Ale Klon, jak to Klon, szybko się znów zazielenił. Mieszkańcy odbudowali swoją wieś i niektóre z tych chat zachowały się do dzisiaj. Naprawdę – budzą szacunek. I zachwycają - spłowiałym drewnem, ciasnym podwóreczkiem, drewnianymi kolumienkami nawiązującymi do klasycznego dworu, a podcieniami do budownictwa mieszczańskiego. Oba style były inspiracją dla twórców domów zamożniejszego chłopstwa. W Klonie nie dość było miejsca by stworzyć podcienia, więc powstawały podcienia szczątkowe, bardziej dekoracyjne niż użytkowe bo ani można było tu się schronić przed deszczem, ani siąść na sąsiedzkie pogaduszki w skwarne popołudnie.



To, co je jeszcze odróżnia od innych, to drewniany krzyż, którym opatrzony jest prawie każdy dom w Klonie. Krzyże widnieją na bocznej, szczytowej ścianie, tej od ulicy. Tradycja na tyle silna, że krzyż, wprawdzie nieduży i metalowy zawieszono również na budynku obłożonym sidingiem. Wycieczka po Klonie przyprawia miejscami o smutek. Domy starzeją się w zatrważającym tempie. Niektóre chałupy pochyliły się ze starości. Gną się deski, krzywią ościeżnice okien, dachówka spiętrza się i spełza z dachu, gdzieniegdzie spod papy wystaje dawna strzecha, w kominie brakuje cegieł, tam znów brakuje drzwi. Pewnie się rozpadły, a żeby wstawić nowe, trzeba by pewnie skomplikowanych zabiegów u konserwatora, daleko, w mieście wojewódzkim, więc lepiej nie wstawiać, przynajmniej nikt się nie przyczepi. Im dalej od drogi, tym większe zniszczenia. Dobrze że zachowało się trochę zdjęć, jak chociażby w pracy zbiorowej z 1953 roku wydanej przez Instytut Zachodni w Poznaniu pt. „Warmia i Mazury, gdzie można podziwiać klonowskie chaty kryte strzechą o oknach z ozdobnymi okładzinami i okiennicami, w których wycinano serduszka, albo koniczynki dla przepuszczenia światła i dyskretnego podglądania świata.
W dawnych wsiach mazurskich dominowała chałupa trójdzielna – z sienią i czarną kuchnią rozdzielającymi dom na część mieszkalna i gospodarczą. Ten rodzaj chałup był zamieszkiwany przez średniozamożnych chłopów. Później części gospodarskie zamieniono w mieszkalne. W szczycie, czyli w izbie od strony drogi, mieściła się izba świąteczna. Węgieł chaty budowany był na „jaskółczy ogon. Mało kto już pamięta, że Mazury były kiedyś drewniane, niczym Polska, którą zastał Kazimierz Wielki. Czerwono ceglane budynki to efekt budownictwa niemieckiego, kiedy dzięki znacznym dotacjom zachęcano do osiedlania się w Prusach Wschodnich mieszkańców przeludnionych landów. Powstała wtedy modelowa zabudowa kolonii dla nowo osiadłych rolników.


Ta mazurska wieś jest żywym muzeum etnograficznym, gdzie toczy się normalne życie. Obok chałup antenatek wyrasta nowe pokolenie, nowoczesne, trudno powiedzieć czy ładniejsze. Na pewno wtedy, gdy architektura nawiązuje do przeszłości, bo są i takie chlubne przykłady. Trochę tylko szkoda, że mało kto wie o tej unikalnej wsi-skansenie, od roku 1964 wpisanej do rejestru zabytków, której obiekty Ministerstwo Kultury zaliczyło do III i IV klasy zabytków. Do położonej z dala od głównych szlaków wioski zbyt często trafia się przez zwykły, choć szczęśliwy przypadek. Promocja gminna czy wojewódzka pod tym względem jest bardziej niż wstrzemięźliwa. A przecież mogłaby to być Mekka dla turystów, albo wspaniałe miejsce na warsztaty dla młodych adeptów historii architektury. Chałupy niszczeją, bo mało kogo stać na konserwatorską robotę, która mogłaby ustrzec te unikalne domy przed zagładą. To nic, że są opatrzone charakterystycznymi tabliczkami konserwatora zabytków. Mało prawdopodobne, aby sama tabliczka ocaliła domy przed zniszczeniem. Może znowu trzeba pójść po ratunek do św. Agaty?



Bibliografia:
„Szczytno. Z dziejów miasta i powiatu , wyd. „Pojezierze , Olsztyn 1962
„Warmia i Mazury ( praca zbiorowa ) Poznań, Instytut Zachodni 1953
www.wm.pl


  Następny artykuł:

Napisz do Redakcji