nr. 36
VICTORIA, BC, czerwiec 2012
NavBar

INFORMACJE 
LOKALNE
ważne adresy i kontakty


OGŁOSZENIA

Pomoc dla Karolka


ARTYKUŁY

Ewa Caputa-
Budowanie Mostówi
przy okazji Euro 2012

Ewa Korzeniowska -
Ojciec jest tu

o Józefie Konradzie

Edward Kamiński -
Bohaterowie szli do boju
70-lecie zbrodni Wołyńskiej
Edward Kamiński -
Porzucie wszelką nadzieję

wspomnienia Wołyń 1942

Magdalena Hen -
Upadek latającego dywanu
arabska wiosna

Egon Trendy -
NEONY
moda powraca

D. W. Higgins -
Krzykacz
z historii Victorii

Fotoreportaż
Parada Victoria day 2012
Rozmaitości

Indeks autorów

David Williams Higgins tłum. Ewa Caputa

KRZYKACZ

Nie chcąc być gorszą od innych miejscowości wyrastających w czasie gorączki złota jak grzyby po deszczu na terenie dzisiejszej BC, rozwijające się z rozmachem miasto Victoria zafundowało swoim mieszkańcom miejskiego krzykacza – ale nie pracował on dla miasta zbyt długo.

Chciałbym tu zaprezentować tylko kilka z wybryków tego faceta, który pojawił się w Kolonii na Wyspie Vancouver we wczesnym okresie gorączki złota. Nazywał się on Butts lub Butt, jak podkreślał, że chce być nazywany. Był Anglo-Australijczykiem. Pierwszy raz zwrócił on moją uwagę w 1856 roku. Pracowałem kiedyś dla gazety wydawanej w San Francisko, Butt był tam gońcem przenoszącym informacje między politykami, a redakcją Sun’u, który był wówczas wiodącym dziennikiem w mieście. Później Butt został skazany. Postawiono mu zarzuty współudziału w morderstwie nijakiego Jamesa Kinga dokonanego przez redaktora Sun’u, Jamesa Casey’a. Gdy wyszedł na wolność, opuścił San Francisko i w lipcu 1858 roku wyładował w Victorii, która była wtedy Mekką wszelkich rządnych przygód i złota awanturników. Tu go znowu spotkałem.
Właśnie wtedy otrzymał posadę miejskiego nawoływacza. Wyposażony w wielki dzwon wystawał na rogach ulic - było ich trzy na krzyż - i silnym głosem informował o mających odbyć się w mieście aukcjach, wyprzedażach, przedstawieniach teatralnych i innych ważnych wydarzeniach. Czasami rząd Kolonii korzystał z jego silnego głosu i donośnego dzwonu, by obwieścić swoje postanowienia, ustawy i zarządzenia. Zgodnie z instrukcjami magistratu, każde takie urzędowe ogłoszenie musiało być zakończone zdaniem „God save the Queen” (Boże zachowaj królową).
Jak długo przysłuchiwał się jego ogłoszeniom urzędnik miejski, Butt z zaangażowaniem wykonywał polecenia władzy, ale jak tylko wychodził za róg, wykrzykiwał powierzoną mu informacje, kończąc ją słowami „Boże zachowaj…” tu chwila przerwy…” Johna Butt’a.” Za ten jawny akt nielojalności Butt został pozbawiony funkcji miejskiego nawoływacza i nigdy już nie otrzymał oficjalnego w mieście zatrudnienia.
Kolejnym jego zajęciem było oczyszczanie miejskich ulic z błota. Wykombinował sobie skądś konia i wóz i załadowywał go błotem z Govornment Street i zawoził je za róg na Yates Street i tam je zrzucał. Obracał tak kilka razy, a gdy już cale błoto z Govornement Street zostało usunięte, najmował się do oczyszczania Yates Street i błoto, który sam uprzednio przywiózł, załadowywał na swój wóz i wywoził na Government Street. Kilka razy udał mu się ten przekręt, aż w końcu ktoś to zauważył i wydano zakaz dalszego wynajmowania Butta do tej pracy.

Po tych niepowodzeniach Butt zaczął kraść, ale okazało się, że nie przynosiło mu to zbyt dużych dochodów. Postanowił więc zająć się żebractwem, i wędrując od drzwi do drzwi prosił o jedzenie i ubrania. Jedzenie zjadał, albo wyrzucał, a ubrania sprzedawał.
Butt miał piękny baryton. Kiedyś na początku swej kariery w Kalifornii był wędrownym śpiewakiem, aż w końcu upadł tak nisko, że zaczął pracować dla polityków.
Jedną z jego ulubionych metod zwracania na siebie uwagi było uwodzenie kobiet śpiewem. Chodził od domu do domu pukając do drzwi i jak mu otwierano, prosił o spotkanie z panią domu. Gdy pojawiała się w progu, Butt z fasonem zdejmował kapelusz i przybierając pozę trubadura, z jedną ręką na sercu zaczynał śpiewać jakąś popularną piosenkę. Takie przedstawienie zwykle chwytało za serce zdumioną panią domu i sowicie nagradzała wędrownego artystę.
Złodziejstwo, żebractwo i nielegalna sprzedaż alkoholu Indianom to były przewinienia, za które Butt w końcu trafił do aresztu. Doprowadzony do magistratu, zaczął błagać o łaskę wyśpiewując hymn w swojej obronie, ale i tak dostał sześć miesięcy aresztu i publicznych robót. Następnego dnia po jego skazaniu, w mieście rozniosła się pogloska, że John Butt w ciągu nocy doznał paralitycznego udaru mózgu. W rezultacie stracił czucie w nogach od kolan w dół. Był sparaliżowany i nie był w stanie zrobić kroku, nie wspominając o jakiejkolwiek pracy. Został zbadany przez miejskiego chirurga. Ten kłuł go szpilkami i igłami, ale nogi Butt’a były jak martwe. Zastosowano kilka testów, by sprawdzić czy Butt nie symuluje. W końcu postanowiono umieścić go w szpitalu.
Przez kilka tygodni leżał w szpitalu i był obiektem ogólnego współczucia. Odwiedzający przynosili mu ciastka i tarty, a nawet przemycali butelki rumu Hudson Bay. Jego kondycja generowała współczucie współwięźniów. W każdy pogodny dzień wynoszono go przed budynek. Tam siedział sobie w fotelu i wygrzewając się w słońcu prowadził rozmowy z więźniami i odwiedzającymi go przyjaciółmi. Ale któregoś dnia miało miejsce cudowne wydarzenie, choć Butt chyba nie zgodziłby się z tą opinią.
A było tak. Ktoś zauważył, że Butt siedząc w fotelu delikatnie poruszył jedną nogą. Po chwili poruszył drugą. Wiadomość ta natychmiast dotarła do więziennego lekarza. Na jego polecenie na werandę wniesiono po cichu kilka wiader zimnej wody i ustawiono je tuż za fotelem, na którym siedział Butt. Gdy pierwszy kubeł wylądował na jego głowę, szok postawił go na równe nogi. Po trzecim i czwartym zaczął gnać przed siebie zwinie jak jeleń; pobiegł do miasta, gdzie ukrył się w jakiejś sobie tylko wiadomej dziurze.
Któregoś wieczoru w kościele Metodystów odbywało się spotkanie misjonarzy. Przewodniczył mu nie żyjący już John Jessop, i jako pierwszą osobę mającą zabrać głos na zgromadzeniu, poprosił Irlandzkiego doktora. Doktor wystąpił na mównicę, ale widać było wyraźnie, że ma tremę. W końcu wykrzyknął: „Życzyłbym sobie trochę wody do przepłukania gardła ”. W tym czasie nie było jeszcze kranów, a nikt nie przewidział, że podczas zebrania potrzebna będzie woda pitna. Na słowa doktora z końca sali podniósł się grubawy osobnik, do złudzenia przypominającego Butt’a.
„Proszę poczekać doktorze. Zaraz skoczę po wodę dla pana!”, krzyknął już będąc przy drzwiach. Tuż za rogiem na Government Street znajdował się jeden z bardzo licznych w owych czasach barów, Elephant and Castle. Właśnie tam wpadł jak wyrzucony z procy Butt. Po chwili wybiegł z galonowa butelką wody. Ludzie w barze podnieśli alarm, że kościół się pali. Podczas, gdy jedni pędzili, by zadzwonić na alarm, inni pobiegli do kościoła akurat w momencie, gdy Butt wylewał zawartość galonowej butelki na głowę doktora. Wszyscy obecni na sali ryknęli gromki śmiechem, nawet przewodniczący zebrania nie mógł się powstrzymać. Jaka była reakcja doktora nikt już nie pamięta, ale można sobie wyobrazić.


W tym samym mniej więcej czasie, podczas podwieczorku, w Hotelu Kolonialnym wybuchł skandal.
Sala jadalna została wypożyczona na cel tego podwieczorku przez jedną z licznie tu reprezentowanych religijnych zgromadzeń, a kuchnia została oddana w posiadanie pań, które ten podwieczorek dla licznie zebranych gości miały przygotować. John Butt został zatrudniony, by w tych przygotowaniach paniom asystować w kuchni. Kręcąc się przy kuchennym piecu, niepoprawny figlarz zdążył wlać do czajnika z wodą dwie butelki brandy Hennessey. Efekt był taki, że niektórzy z szacownych uczestników podwieczorku, którymi w większości byli pełni temperamentu mężczyźni zaczęli się zachowywać tak, że trudno to opisać. Następnego dnia to skandaliczne wydarzenie było na ustach całego miasta. Zgodnie stwierdzono, że było to okrutny żart. Najbardziej oburzony był burmistrz De Courcy i domagał się sprawiedliwej kary za ten niepojęty wybryk.
„Dałbym funta za to, by dowiedzieć się, kto jest sprawcą tego potępienia godnego czynu”, powiedział do grupki osób z którymi stał na ulicy.
„Panie burmistrzu, jeśli powiem panu jego nazwisko, czy da mi pan tę mamonę?” Zapytał Butt, który akurat tamtędy przechodził i przypadkiem usłyszał słowa burmistrza.
„Oczywiście”, powiedział De Courcy.
„Dobra, to ja to zrobiłem” powiedział Butt. „Poproszę o moją mamonę.”
De Courcy jednym ruchem złapał go za kołnierz, odwrócił tyłem i w miejsce gdzie kończą się plecy wymierzył mu kilka porządnych kopniaków. Kopał z takim impetem, że słychać to było wzdłuż całej Govornment Street. A burmistrz słynął z tego, że ma duże stopy obute w ciężkie buciory. Butt jęczał i wył z bólu. Ostatni kopniak uniósł go w powietrze – wylądował na ulicy. Zerwał się natychmiast, i pobiegł przed siebie tak szybko, jak pozwalała mu na to kondycja. Nigdy nie zgłosił się do burmistrza po obiecanego funta. Gdyby się nawet zgłosił, to pewnie by go i tak nie dostał, bo De Courcy był twardym człowiekiem. Tak, wiec Butt nie otrzymał mamony, ale za to dostał manto.
Jest jeszcze jedna rzecz, którą zrobił Butt, a o której nie można nie wspomnieć opisując wyczyny tego sprytnego rzezimieszka, który cały swój intelekt angażował w kombinowanie jak przechytrzyć innych. W 1866 roku powstał w Victorii ruch, zwolenników przyłączenia wyspy Vancouver do Stanów Zjednoczonych. Butt nagle stał się bardzo lojalny. Ustawił na Wharf Street miniaturową szubienicę i symbolicznie wieszał na niej kolejno figurki zwolenników aneksji ze Stanami. Wykrzykując ich nazwiska nazywał ich zdrajcami. Patrząc na to komediowe przedstawienie, często myślałem, że ma ono większy wpływ na opinię publiczną i jest silniejszym głosem przeciwko tym nielojalnym tendencjom, niż oficjalna agitacja za aneksją prowadzona przez ówczesną gazetę The Colonist.
Historia nas uczy, że Rzym został ocalony dzięki gęganiu gęsi. Gęganie pojedynczej gęsi, którą Butt ukradł z czyjegoś podwórka przyczyniło się jednak do jego zguby, a nie do ratunku. Nasz przyjaciel niósł tego skradzionego ptaka pod swa dwustronną peleryną, gdy spotkał na swej drodze policjanta. Ten zaciekawiony duża objętością nadchodzącego przechodnia zatrzymał go.
”Co tam masz za pazuchą?” – zapytał wskazując na wystający brzuch Butt’a.
„To tylko takie stare łachy. Niosę je do biednej kobiety, która mieszka tu niedaleko,” odpowiedział Butt.
Policjant przyglądał się podejrzliwie, ale pozwolił mu odejść. Złoczyńca oddalał się w kierunku swojego domu, gdy nagle spod peleryny zaczął wydobywać się wstrząsający gęgot, jaki tylko gęś mogła z siebie wygęgać. Policjant zatrzymał i mężczyznę i ptaka. Następnego dnia Butt został skazany za kradzież gęsi i osadzony w więzieniu z wyrokiem długiego aresztu. W kilka tygodni później gubernator Koloni zarządził amnestię dla Butt’a. Wypuszczono go z aresztu i załadowano na statek zmierzający do Australii. Od tego dnia nikt już nigdy więcej o Butt’cie nie słyszał i jego losy są nieznane, ale jego legenda jest ciągle żywa w naszym mieście.

Następny artykuł:

Napisz do Redakcji