E. Caputa - Koło historii A. Binakaj - Jałta Ewa Korzeniowska - Sybiraczki Fotoreportaż - Sanktuarium Ewa Korzeniowska - Romantyczny Ogród A. Rudzka - Cena H2O Edward Kamiński - Walentynki ROZMAITOŚCI |
Ewa Korzeniowska Sybiraczki Słyszała pani kiedy tę piosenkę? To marsz Sybiraków. Nie wiadomo, kto go napisał. I kobieta o rumianej twarzy i siwych włosach uczesanych na pazia, siedząca naprzeciwko mnie przy stoliku zaczęła śpiewać. Jej dwie koleżanki cichutko mruczały pod nosem. Ojczyzno nasza, ziemio ukochana, Dziesiąty luty będziem pamiętali, No i tak to było. Mój Boże... My spaliśmy, gdy nagle rozległo się walenie do drzwi w środku nocy. Takie natarczywe, i krzyki. Bistrjej. Bistrjej krzyczeli. A mamusia w nocnej koszuli owinięta chustą siedziała na brzegu łóżka i nie mogła się ruszyć z miejsca. Tatuś musiał im oddać broń. U nas było dużo broni w domu. Mój tatuś był piłsudczykiem. Służył w Legionach i za waleczność Marszałek dał mu, tak jak wielu innym swoim żołnierzom, 22 hektary ziemi. I mój ojciec pracował na tej ziemi przez dwadzieścia lat. Takich rodzin osadników jak nasza było tam wiele, dlatego na Wołyniu panował kult Marszałka. W każdym domu osadnika na honorowym miejscu wisiał jego portret albo stała jakaś statuetka, a mężczyźni ćwiczyli swoją wojskową sprawność. Tatuś najpierw nie chciał oddać swoich strzelb, ale żołnierz przystawił mu karabin do gardła. Inny go powstrzymał. Nasza służba nie stanęła w jego obronie. Ludzie, którzy byli nam oddani, stanęli nagle po stronie bolszewików. No więc mamusia sama (bo Zosia, nasza służąca, nie chciała pomagać) popędzana w końcu przez sołdatów rozłożyła na podłodze prześcieradła i wrzucając na nie co popadnie, robiła tobołki. Mój tatuś dowiedział się od jednego z żołnierzy, że wywożą nas na zsyłku. Szliśmy za załadowanymi po brzegi saniami ciągniętymi przez nasze konie. Ja miałam swojego ukochanego psa, na imię mu było Rex i on wszędzie za mną chodził, więc też pobiegł za nami. Chcieliśmy go wziąć, ale żołnierz przywiązał go do płotu. I tak został, gdy odjechaliśmy… miałam nadzieję, że się urwie, wypatrywałam go w ciemnościach, słyszałam jego skowyt… Nie mogłam płakać, w sercu miałam wielką ranę. Była zimna noc. Mróz siarczysty i śnieg skrzypiał pod kołami. Tak jakby całe życie nagle zamieniło się w okrutny sen, z którego nie można się przebudzić. O straszna chwila, o straszna godzina, Tamtej nocy jechaliśmy w towarowych wagonach wymoszczonych słomą. Po kilkadziesiąt ludzi w jednym wagonie. Piec koza (jak mógł się po rusku nazywać?). Jechaliśmy w tłoku z obcymi ludźmi, z którymi musieliśmy dzielić przestrzeń, piec i dziurę w podłodze za kotarą… You know… Our toilet. Dzień i noc żyliśmy w stukocie kół. Ludzie w naszym wagonie płakali. My też płakaliśmy. A nasza mamusia się modliła. Po drodze mieliśmy kilka przesiadek. Jakieś przystanki. Przesiadki. O żegnaj Polsko, żegnaj chato miła, Po kilku dniach dotarliśmy do granicy, przez szpary w wagonie widzieliśmy powalone słupki graniczne. Ludzie w wagonie zaczęli płakać. Nagle ktoś zaczął śpiewać „Pod twoją obronę…” Potem był pierwszy długi postój. A potem znowu długa, bardzo długa jazda przez zimne przestrzenie. Piliśmy kipiatok i jedliśmy suchy chleb. Na każdym przystanku mamusia wysiadała, by go przynieść. Kiedyś, gdy stała w kolejce, to pociąg nagle ruszył, zanim się spostrzegła. Zaczęła za nami biec i biegła tak szybko, że w końcu dogoniła pociąg i wskoczyła na stopień. Jak ona tego dokonała? Młoda była no i za nic nie chciała się z nami rozdzielić. Mijają doby, tygodnie mijają, W tajgu was wiedom, rabotat w lesu powiedział kiedyś do mamusi żołnierz na postoju, dając jej trzy karmelki. Mamusia schowała je na specjalna okazję. Ale potem się okazało, że one zniknęły bez śladu. Życie w takim wagonie nie było jednak upodleniem. Cierpieliśmy wszyscy. Najgorzej było z myciem. Ale jak wysiadaliśmy z pociągu, to zawsze gdzieś mieliśmy banie. Ale i tak pełno było chorób. Niektórzy umierali z tyfusu, czerwonki, duru brzusznego. Jak dziecko naszej sąsiadki. Płakało przez kilka nocy, aż w końcu ucichło. Ta pani długo trzymała w ramionach jego ciało, a potem wyła jak zakopywali je w śniegu. To wszystko było dla nas jak straszliwy sen. Ja ciągle się modliłam, żeby się obudzić. Po kilku tygodniach takiej tułaczki… Nie pamiętam dokładnie po ilu, dotarliśmy do tamtego miejsca i dalej jechaliśmy saniami. Oj smutna była nasza karawana, Kto nie rabotajet, nie kuszajet powiedział do nas jakiś urzędnik w posiołku, do którego w końcu nas dowieźli. Rozglądamy się, a to kilkanaście zaledwie baraków, a dookoła tajga. Pokazał nam nasz barak i kazał następnego dnia stawić się do pracy w lesie. A tam mieszkały już ze cztery rodziny takich jak my. Pod ścianami prycze. Po jednej na rodzinę i wspólna „koza”, na której kobiety po kolei gotowały. Zaczęło się nasze życie w obozie pracy. Dzieci miały chodzić do szkoły. Niektórzy rodzice nie chcieli, żeby ich dzieci do rosyjskiej szkoły chodziły, więc też pracowały, pomagając oczyszczać drzewo z kory, by przygotować je do rzecznego transportu. Codziennie ktoś umierał. Tam dopiero był głód i pluskwy, i tyfus w tym naszym posiołku i wszystkich innych rozrzuconych po tajdze. Byliśmy w ranach od ukąszeń. Czego kobiety w naszej szopie nie robiły, żeby się tego obrzydlistwa pozbyć… Pluskwy były obrzydliwe, czerwone i spadały z sufitu. Widać ich było setki, gdy zapalaliśmy w nocy światło. Niektórzy mieszkający tam od dawna ludzie pomagali nam czasem. Żołnierze pilnujący nas bywali najczęściej srodzy, bo za pomoc nam byli karani. Zima była straszna. Z utęsknieniem czekaliśmy wiosny. I przyszła wiosna, słońce zajaśniało, Latem do pluskiew doszły komary i okropne czarne muszki, które oblepiały nasze twarze. Jak już się to wszystko przeżyło, to właściwie nic już człowieka nie jest w stanie zaskoczyć. Syberia była dla nas drogą przez mękę, ale jakoś ludzie byli honorowi i nie chcieli się kacapom poddać. Cierpieliśmy okrutnie, ale z godnością. Mimo swego okrucieństwa nie złamali nas. Polski Królowo, zlituj się nad nami, No i Matka Przenajświętsza wysłuchała zesłańców. Dowiedzieliśmy się, że Niemcy wypowiedzieli wojnę Rosji. Powoli Rosjanie zaczęli odchodzić do armii. I któregoś jesiennego dnia wezwali nas urzędnicy i powiedzieli, że powstaje polska armia i że Polacy będą mogli wrócić do Polski, jak rosyjska armia stamtąd Germańców wyrzuci. To dopiero była radość. Dorośli cieszyli się jak dzieci. Mój ojciec podśpiewywał sobie coś pod nosem. Rozmowom w baraku nie było końca. Zaświeciło nam światełko wolności, bo Rosja, Anglia i Polska podpisały układ „o wspólnej walce”. Dla nas nastąpiła amnestia, byliśmy wolni. Tatuś poszedł z mężczyznami przez tajgę zapisać się do Armii generała Andersa, a my z mamusią ruszyliśmy za nimi. W końcu w kwietniu 1942 roku opuściliśmy Sowiecki Sojuz i znaleźliśmy się w Teheranie, ale to nie był koniec naszej wędrówki. Ona wtedy dopiero się zaczynała. Za rozmowę dziekuję paniom Klarze Garson, Krystynie Piechnik i Annie Nagy |