Artykuł „Biały Kruk” w numerze czerwcowym Stron przeczytałam z pewnym wzruszeniem. Przywiódł mi bowiem bardzo dawne wspomnienia, wywołane wzmianką, iż „książka ta została wydana przez wydawnictwo Książnica Polska w Glasgow”.
Jakże dobrze znałam tę książnicę! Prowadzili ją państwo Harasowscy (o ile pamięć mnie po tylu latach nie zawodzi), z wielkim nakładem pracy i starania niezmiernie cenna placówka, w jednej z uboższych dzielnic miasta. We frontowym pokoiku mieściła się księgarnia chodziłyśmy tam z Mamą kupować polskie książki w latach czterdzistych w czasie wojny i jakiś czas po. Losy wojenne rzuciły naszą rodzinę do Szkocji, właśnie do Glasgow i tam to przez szereg lat korzystałam z dobrodziejstw polskiego szkolnictwa na uchodźstwie, o którym pisze Pani Ewa Caputa.
Rząd Polski na Uchodźctwie w Londynie ogromnie dbał o to, by młodzież, której wojna przerwała naukę w Polsce mogła dalej kontynuować ją zagranicą. Młodych wojskowych t.zw. „z censusem”, to znaczy już po maturze, którzy dostatecznie opanowali już język angielski polskie Dwództwo Wojskowe oficjalnie odkomenderowywało na studia wyższe, pokrywjąc koszta i wypłacając regularne comiesięczne skromne stypendium. (Tak np. ukończył studia pianistyczne w Royal Academy of Music mój mąż, Lucjan Galon). Podobne stypendium otrzymywała młodzież cywilna, która ukończyła szkoły brytyjskie i zdała egzaminy wstępne do miejscowych uniwersytetów i wyższych uczelni brytyjskich (jak na przykład ja). Wszystko to oczywiście było w porozumieniu i współpracy z rządem brytyjskim. Na poziomie szkoły średniej założone zostały szkoły polskie w różnych miejscowościach stacjonarne, z pełnym internatem; pamiętam jedną taką, dla dziewcząt, w Szkocji, w Castle Douglas, w zamku miejscowego lorda, który na czas wojny wspaniałomyślnie przekazał swój dom na ten cel. Natomiast dla młodzieży, która uczęszczała do szkół angielskich organizowane były Szkoły Sobotnie właśnie tak, jak tu w Kanadize.
Ale różniły się od kanadyjskich w olbrzymim stopniu.
Po pierwsze młodzież tam uczęszczająca nie zdążyła zatracić kontaktu z językiem wywiezionym z Polski, więc nie było w ogóle kwestii mozolnej nauki samego języka polskiego, tylko dalsze jego rozwijanie, z systematycznym wzbogacaniem znajomości gramatyki, stylistyki i literatury polskiej. Prócz tego były lekcje historii Polski i geografii Polski. A ponadto lekcje prowadzone były przez... byłych wykładowców uniwersyteckich!
I jezcze jedna różnica między moją sobotnią szkołą w Glasgow a naszą biedną szkółką sobotnią w Victorii, gdzie dzieci siłą trzeba ciągnąć to to, że myśmy się do naszej szkoły garnęli z zapałem! To było coś, na co czekało się gorąco przez cały tydzień!
Ale cóż, czasy były inne, inna całkiem sytuacja, więc i inna mentalność...
Tym niemniej nie zmienia to w najmniejszym stopniu słuszności i wagi tego wszystkiego, do czego nawołuje artykuł Pani Ewy Caputy. W dzisiejszych warunkach, po obaleniu reżimu komunistycznego i odzyskaniu niepodległości Kraju jasne, że dawne pobudki tęsknota i marzenia o powrocie do wolnej Ojczyzny nie mają już zastosowania i należą do historii... Ma jednak nadal zastosowanie dążenie do podtrzymywania kontaktu z piękną i cenną kulturą ojczystą, a ponadto pojawily się nowe, całkiem inne i praktyczne motywacje, by warto było, żeby młodzież polonijna znała język polski. Mianowicie: szerokie możliwości pracy w Polsce lub w przedsiębiorstwach wspołpracujących z Polską; a także niebagatelna gratka: możność studiów uniwersyteckich w Polsce, które nadal, jak w PRL’u, są bezpłatne!
Toteż ze wszech miar należy dbać o to, by nasza młodzież i dzieci nie zatracały kontaktu z kulturą ojczystą i systematycznie podtrzymywały i rozwijały wiedzę o Polsce i znajomość języka polskiego. By w miarę możności w domu mówić po polsku (od tego tyle zależy!) i podtrzymywać polskość (nie tylko w aspekcie pierogów i bigosu!), a w każdym razie by regularnie posyłać dzieci i młodzież starszą do polonijmej szkoły.
Do tego oczywiście trzeba, żeby szkoły sobotnie były na odpowiednim poziomie, stosownie do umiejętności i wieku, czyli z podziałem na osobne grupy; i by oprócz samej nauki języka oferowały także programy frapujące, uczące spraw ciekawych i ważnych, a mogących zainteresować słuchaczy.
W świetle wypowiedzi Pana Konsula Czapli wszystko wskazuje na to, że przy jego pomocy Szkola nasza może liczyć także na finansowe wsparcie, które ułatwi osiągnięcie tych celów. A zatem nabierzmy nowego rozpędu, działajmy! I cieszmy się, że mamy obecnie takiego Konsula Generalnego w Vancouver, który tak serdecznie troszczy się o Polonię i tak energicznie prowadzi szeroko zakrojoną akcję wspierania polonijnego szkolnictwa i szerzenia kultury polskiej na naszym terenie!