Ewa Caputa - Druga Wojna Światowa Edward Kamiński - Przyjdzie Kumeta Ewa Caputa - Baśniowy Świat Urszula Zielińska - Warszawskie Pomniki 2 Edward Kamiński - Bomba FOTOREPORTAŻE |
Edward Kamiński Bomba Zgubiono bombę... Bombę niezwykłą, bo atomową. Łaskawy znalazca proszony jest o nie odnoszenie jej do biura rzeczy znalezionych. Zgubiono ją niemal 60 lat temu, 13 lutego 1950 roku nad wyspą Vancouver. Za rok będzie nawet można pomyśleć o obchodach rocznicowych, może nie dla upamiętnienia zguby, ale niedoszłej zagłady naszej pięknej wyspy. Gdyby ktoś zadał pytanie, dlaczego podajemy to w polonijnym piśmie „Strony”, odpowiedź jest prosta. Niewiele jest amatorów grzybobrania wśród Kanadyjczyków. Rodzimi mieszkańcy boją się leśnych grzybów jak złego licha. Grzybiarze to głównie mieszkańcy polskiego i ukraińskiego pochodzenia. Przeszukują wertepy leśne, nie przepuszczą żadnemu maślakowi czy gąsce. Schyla się jeden z drugim pod krzaczek po rydzyka, a tam leży bombka. Leży bezużytecznie; oczywiste marnotrawstwo. W prawdopodobieństwie znalezienia Polonusi plasują się na czołowej pozycji. W zimnowojennych latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, nuklearne starcie wolnego świata z sowieckim imperium zła wisiało na włosku Amerykańskie eskadry bombowców dalekiego zasięgu w nieustannej gotowości pełniły dyżury powietrzne z bombami atomowymi na pokładzie. Jak dotąd nie ma niezawodnych mechanizmów ani systemów. Im bardziej skomplikowana technologia, tym większe możliwości awarii lub popełnienia błędu. Rzecz działa się przeszło pół wieku temu, kiedy zabezpieczenia systemów militarnych były mniej zaawansowane. Oto, co w archiwach dokumentów spraw bezpieczeństwa państwa wyszperał John Clearwater, kanadyjski badacz historii militarnej: W gigantycznym bom-bowcu USA Air Force - B47, w locie z Fairbanks na Alasce do Fort Worth w Teksasie zawiodły trzy z sześciu silników. Stało się to nad przybrzeżnymi wodami naszej wyspy. Zgodnie z regulaminem w takich sytuacjach, załoga zrzuciła bombę i detonowała ją na wysokości 1100 metrów. Siedemnaście osób załogi zdołało wyskoczyć zanim latająca forteca roztrzaskała się o zbocze górskie; pięciu z nich poniosło jednak śmierć. W atomowych bombach Mark III i Mark IV używano wówczas materiały wybuchowe wielkiej mocy jako zapalniki nuklearnej reakcji. Przed upuszczeniem bomby zdołano jednak wymontować jej jądro zawierające pluton. Jeśli można zawierzać oświadczeniom militarnych rzeczników, detonacja zapalnika z 45 kilogramami rozproszonego w powietrzu radioaktywnego uranu, nie spo-wodowała ujemnych skutków. Samolot rozbił się z pojemnikiem plutonu. Miejsca nie ujawniono. Być może do dziś spoczywa gdzieś w zakamarkach wyspy. Podobny wypadek wydarzył się 10 grudnia 1950 roku na przeciwległym krańcu Kanady. Czterosilnikowy bombowiec, po manewrach nad zatoką Goose Bay w Nowej Fundlandii, wracał do macierzystej bazy Tuscon w Arizonie. Kłopoty silnikowe zmusiły załogę do opuszczenia bomby Mark IV koło Riviere-du-Loup. Bomba bez plutonowego jądra eksplodowała na wysokości 760 metrów. Siła konwencjonalnego zapalnika, równa mocy 2,2 tony materiału wybuchowego, wstrząsnęła ziemią powodując panikę wśród okolicznych mieszkańców. Z różnych przecieków informacyjnych wiadomo, że w tamtych i późniejszych latach Amerykanie zgubili w podobnych okolicznościach 11 bomb atomowych. Nigdy ich nie odnaleziono. W roku 1975 w czasie pośpiesznej ewakuacji armii USA z Wietnamu, Jankesi zostawili napierającym siłom Vietkongu pojemnik z plutonem. Kanadyjski Instytut Badań strategicznych miał ogłosić raport o bombowych wypadkach na terytorium Kanady. Od kilku lat cisza. Być może nie chcą zbyt uaktywnić grzybiarzy. Mimo prawa obywatelskiego do informacji, natarczywe domaganie się ujawnienia dokładniejszej lokalizacji pojemnika z plutonem na wyspie jest nieco niezręczne. Tłumaczenie, że szczypta plutonu przydałby się do domowego kominka, bo elektryczność podrożała, mogłoby wzbudzić wątpliwości u panów z antyterrorystycznych formacji. |