E.Caputa - Parada Dwie Rocznice Ewa Caputa - Zaraza Tadeusz Cieński - Kozacy Urszula Zielińska - Warszawskie Pomniki Włodzimierz Kowalewski - Wielki Człowiek FOTOREPORTAŻE |
Włodzimierz Kowalewski
WIELKI CZŁOWIEKZ szablonowego określenia „wielki człowiek” zawsze najbardziej interesował mnie człowiek, a dopiero potem „wielkość”. Dlatego uważnie przyglądam się biografiom, opiniom jednych na temat drugich, czytam pamiętniki. Nie można tak jak chcieli strukturaliści wyciągać wniosków na temat dzieła sztuki z samego dzieła, są jeszcze życiowe konteksty, często o wiele ciekawsze od wymysłów artystów. Ten wstęp po to, żeby szybko przejść do postaci Witolda Gombrowicza. Autor „Ferdydurke”, „Kosmosu”, „Pornografii” należy do tych nielicznych w naszej literaturze, których osobowość dorównuje dziełu, a czasem nawet przerasta treści napisanych utworów. Gombrowicz zrobił światową karierę dzięki tematowi „formy” i jej wpływu na życie ludzi. Tropił formę, walczył z formą, kpił z niej, nazywał „gębą” i „upupianiem”. Już po pierwszych książkach w latach 30-tych zyskał wśród krytyków i czytelników miano obrazoburcy i szydercy. W realnym życiu jednak często się z taką opinią rozmijał. Pochodził z zamożnej rodziny ziemiańskiej z okolic Opatowa. Interesy ojca szły znakomicie, rodzinę stać było na wykształcenie dzieci, wyjazdy do Paryża. Gombrowiczowie posiadali też dwie kamienice w Warszawie, na stałe tam zresztą mieszkali, obracając się w tzw. wyższych sferach stolicy. Tenże Witold Gombrowicz często, zupełnie jak przez samego siebie wyśmiewany polski szlachciura, oceniał ludzi... ze względu na urodzenie, nawet nazwiska dzieląc na te „lepsze” i „gorsze”. Nowo poznanych nonszalancko przepytywał z filozofii i ogólnego obycia w europejskiej kulturze. Był przy tym do tego stopnia charyzmatyczny i przekonujący, że nawet człowiek takiego formatu jak Czesław Miłosz, wówczas już profesor literatury w Berkeley, po spotkaniach z nim latem 1967 roku przyznawał, że wobec Gombrowicza widzi swoje „...duże braki towarzyskie w wychowaniu i brak dobrej kindersztuby”. Z pojęciem „formy” wiąże się także kontrowersyjna sprawa stosunku Gombrowicza do polskości. Przez wiele lat prezentowano go jako jedynego polskiego pisarza „bez korzeni”, na dodatek bezlitośnie chłoszczącego wszelkie narodowe sentymenty, nie związanego uczuciowo z ojczystym krajobrazem ani żadnym konkretnym miejscem na mapie Polski. Mało, nawet posądzano o zdradę. Latem 1939 roku wszedł na pokład transatlantyku „Chrobry”, wyruszającego w inauguracyjny rejs do Ameryki Południowej. Wybuch wojny zaskoczył go w Argentynie. Został w tym kraju, nie popłynął, jak inni Polacy, do Anglii, aby walczyć. To wystarczyło jako argument dla niektórych moralizatorów. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Gombrowicz żył sprawami Polski. Łapczywie chwytał wszelkie informacje o kraju, spotykał się z nielicznymi Polakami docierającymi do Argentyny po wojnie, np. z Andrzejem Wajdą, stawiał mnóstwo konkretnych pytań o wszystko, żądał długich i jasnych odpowiedzi. Pomagał rodzinie w kraju, podtrzymywał znajomości z dawnych, warszawskich czasów, korespondował nawet z dawną służącą, słynną Anielą Ciemną, która podpowiedziała mu zakończenie „Ferdydurke” „Koniec i bomba, kto czytał, ten trąba”. Istnieje list, w którym zwierza się, że podczas pobytu w Berlinie Zachodnim, na spacerze w jednym z parków nagle zapachniało mu Polską. W Argentynie i Francji nie ma takich roślinnych aromatów północy. Doznał wtedy fali wzruszenia i tęsknoty on, Witold Gombrowicz jak sentymentalny bohater. Był blisko, o mało co do Polski nie przyjechał w roku 1963, tuż po powrocie do Europy. Przeszkodziła temu fala ataków prasowych, rozpoczęta w „Życiu Literackim” paszkwilem Barbary Witek-Swinarskiej pt. „O dystansie, czyli rozmowa z mistrzem”. Był głęboko urażony uwłaczającym mu i ośmieszającym artykułem, napisanym w formie nieautoryzowanego wywiadu, w którym wyszedł na gbura, patologicznego megalomana i wroga narodu polskiego. Obraził się, pisał sprostowania, których nie drukowano. Do końca, aż do śmierci w lipcu 1969 roku nie było już mowy o odwiedzinach kraju. Trzeba pamiętać o tej fascynującej postaci. Nie mogę zgodzić się ze zdaniem mojego ukochanego poety, Zbigniewa Herberta, który poznawszy kiedyś Gombrowicza osobiście, nawet nie usiłował nawiązać z nim bliższego kontaktu. Uważał, że wystarczą mu same utwory. Nie można jednak w pełni zrozumieć dzieła bez zrozumienia człowieka. |